poniedziałek, 18 maja 2015

Derwiszowy zawrót głowy

Pomimo, że mieszkam w Turcji już od kilku miesięcy, to nadal czuję się tutaj w dużej mierze jak turystka. I nie wstydzę się mieć życzeń bardzo typowych dla turysty. Między innymi bardzo chciałam zobaczyć występ słynnych wirujących derwiszów. I udało się, życzenie się spełniło! Czy warto było? Czy rzeczywistość dorosła do moich wyobrażeń?

Zacznijmy jednak od początku- czym, a właściwie kim są wirujący derwisze? W postaci pierwotnej chodzi tu o muzułmański zakon medytacyjny Mevlana powstały w XIII wieku, mający obecnie swoją siedzibę w mieście Konya w południowej Turcji. Charakterystyczną cechą ich sposobu modlitwy jest wykonywanie szeregu figur przypominających choreografię taneczną, a przede wszystkim medytacja podczas wirowania. Sama ceremonia związana z medytacją ma być podróżą przez duchowość człowieka i służyć odkryciu jego prawdziwego "ja" i drogi do perfekcji. Składa się z siedmiu części: hymn na cześć Proroka, motyw wystukiwany przez bębny symbolizujący Stworzyciela, improwizacja muzyczna nawiązująca do Boskiego Tchnienia, pokłony derwiszów będące pozdrowieniem i połączeniem duszy z duszą, głęboka medytacja składająca się z czterech cykli pokłonów i wirowania, czytanie wersetów z Koranu i na zakończenie modlitwa o spokój dusz wszystkich wierzących. 


Figurki wirujących derwiszów kupić można na każdym stoisku z pamiątkami


No dobrze, po tej wzniosłej części teoretycznej wróćmy teraz do mojego spełnionego życzenia, czyli pokazu wirujących derwiszów, który miałam okazję zobaczyć w Stambule w zeszły weekend. Całość odbywała się w sali wystawowej dworca kolejowego, w warunkach nieco prowizorycznych, które początkowo wzbudziły moje lekkie zwątpienie, bo ustawione w okręgu w trzech rzędach plastikowe krzesełka nie stanowiły specjalnie kuszącego widoku. 




Pokaz zaczyna się kilkunastoma minutami granej na żywo tradycyjnej tureckiej muzyki, które mają za zadanie nas wyciszyć i wprowadzić w odpowiedni nastrój. Moim zdaniem świetnie spełniają swoją rolę, bo początkowa ekscytacja zgromadzonych turystów i tendencja do zajmowania się przede wszystkim robieniem zdjęć i filmików w trakcie tego muzycznego wstępu opada i publiczność powoli się rozluźnia i zaczyna wczuwać się w atmosferę. 








Właśnie wtedy na scenę wkraczają oni- czterech odzianych w czarne płaszcze mężczyzn. Zaczynają od modlitwy w pozycji na kolanach, a potem derwisze powoli ruszają wokół sali. Myliłby się jednak ten, kto oczekiwałby jakiegoś tanecznego układu- ta część przedstawienia przypomina skomplikowaną procesję, w którą wpleciony jest szereg pokłonów i pozdrowień. 













Dopiero w kolejnej części opadają czarne peleryny i mężczyźni powoli zaczynają obracać się, unosząc ręce w charakterystycznej pozycji. Razem z nimi wirują ich szerokie okrycia, tworząc piękne obracające się kola. W tle cały czas płynie tradycyjna muzyka, a oni wirują z zamkniętymi oczami i ogromnym skupieniem na twarzach. Publiczność przygląda się w absolutnej ciszy. Przyznam, że po kilku minutach czuję się kompletnie zahipnotyzowana, a jednocześnie odczuwam lekkie zawroty głowy. Jakim cudem oni nadal się kręcą?









Muzyka zmienia nieco rytm i derwisze powracają do swojej procesji z pokłonami, ale po chwili znowu zaczynają się obracać. Nie ma żadnych tanecznych kroków ani układu choreograficznego, oni po prostu się kręcą wokół własnej osi. Szum wirujących szat jest coraz intensywniejszy. Przed oczami fruwają mi podniesione dłonie i lekko pochylone głowy w charakterystycznych wysokich nakryciach. Kreci mi się w głowie coraz intensywniej, właściwie już nie jestem w stanie patrzeć na te wirujące w coraz szybszym tempie postacie, które wydaja się coraz mniej rzeczywiste, a coraz bardziej przypominają wielkie obracające się kukły. Myślę sobie, że to wszystko jest niemożliwe, bo takie nieustanne obracanie się przeczy prawom natury, oni już dawno powinni upaść lub zacząć się chwiejnie zataczać, a ręce powinny im omdleć. Jednak nie, szaty nadal wirują w coraz szybszych szaleńczych obrotach wydających się nie mieć końca. Kiedy ten element pokazu się kończy, czuję się wyczerpana, jakbym to ja sama wirowała tam pośrodku razem z derwiszami.















Wrażenia po pokazie? Bardzo mieszane. Wiem, że nie byłam świadkiem prawdziwej medytacji derwiszów, a jedynie folklorystycznego spektaklu obliczonego na wyciągniecie pieniędzy od turystów (bo niestety bilet wstępu to 50 TL). Ale mimo wszystko pewna magia w tym była i coś nieuchwytnego unosiło się w powietrzu, hipnotyzując mnie skutecznie. Pokaz trwał godzinę i na pewno nie był to czas zmarnowany. Było zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam, bo sądziłam, że taniec derwiszów zawiera elementy znacznie bardziej skomplikowanej choreografii i muzyki, ale tak naprawdę właśnie w prostocie tkwiła siła przekazu. Na pewno takie doświadczenie zapada w pamięć i pozostanie tam jako coś jedynego w swoim rodzaju.


2 komentarze:

  1. zawsze marzyłam, żeby to zobaczyć i usłyszeć na żywo... może jeszcze kiedyś się uda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno- ja nigdy nie sadzilam, ze bede miala okazje, a tu prosze jaka niespodzianka i to zupelnie bez wielkiego planowania!

      Usuń

Najpopularniejsze posty na blogu