Jedną z bolączek życia w kilkumilionowym mieście jest pytanie, jak się po nim poruszać. Odpowiedź "samochodem" jest z natury rzeczy błędna, bo nikomu nie życzę zgubienia się w gąszczu dziesiątek identycznych osiedlowych ulic lub utknięcia w słynnych ankarskich korkach w godzinach szczytu. Jakie zatem mamy alternatywy? Pierwsza zasada ułatwienia sobie funkcjonowania w Ankarze brzmi tak: mieszkaj tam, gdzie pracujesz. To znaczy oczywiście nie w tym samym budynku, ale w takiej odległości, aby w razie czego móc dojść do pracy pieszo. Ja z tej rady skorzystałam i wiele razy błogosławiłam tę decyzję. Po mieście też dużo poruszałam się na pieszo, ale oczywiście nie zawsze jest to optymalne rozwiązanie, w związku z czym pozostało mi rozpracowanie systemu komunikacji miejskiej i jego niektórych bardzo specyficznych zasad.
Najczęściej używanym przez mnie środkiem transportu były autobusy. W Ankarze jeździ ich mnóstwo i obsługiwane są przez firmę prywatną lub miasto, przy czym niezależnie od przewoźnika mają kolor ciemnoniebieski. Często zdarza się, że ta sama linia obsługiwana jest zarówno przez autobusy miejskie, jak i firmę prywatną. Różnica między tymi autobusami jest jedna, ale bardzo istotna- sposób płatności. W autobusach należących do miasta za kurs płaci się wyłącznie kartą miejską (AnkaraKart), którą przy wejściu przykłada się do czytnika. Kartę zakupić można w kioskach np. w metrze, a doładowuje się ją również w kioskach dowolną kwotą. Koszt przejazdu w tym systemie to 2 TL. Z kolei w autobusach prywatnych opłata za bilet (2,25 TL) pobierana jest w gotówce przez konduktora, który ma swoją mini-budkę w połowie autobusu. Czasami w zamian otrzymuje się bilet, ale w większości przypadków nie. Kiedy jest duży tłok, ludzie podają pieniądze przez innych pasażerów i ewentualna reszta przekazywana jest w taki sam sposób. Rola konduktora jest szersza niż tylko pobieranie opłaty, bo pilnuje on, czy wszyscy już wysiedli, a czasem daje znać kierowcy, żeby dodatkowo otworzył drzwi dla spóźnialskich. Aby wykonywać tę pracę trzeba jednak mieć sokole oko (żeby wypatrzyć kto już zapłacił a kto nie- chociaż generalnie pasażerowie są bardzo karni) i zero problemów z błędnikiem, bo krzesło konduktora, na którym spędza on cały dzień, zamontowane jest bokiem do kierunku jazdy (plecami do szyby).
Na pierwszy rzut oka nie sposób jest odróżnić, które autobusy należą do miasta, a które do firmy prywatnej |
Autobusy miejskie są (najczęściej) podpisane |
Kasownik |
Konduktor na posterunku, przed sobą ma koszyczek z monetami i bloczek biletów. Mam jednak wrażenie, że bilety dostają tylko cudzoziemcy, bo normalnie nikt sobie tym głowy nie zawraca. |
Poruszanie się po Ankarze autobusami zawiera jeszcze dwie inne pułapki- po pierwsze z uwagi na dużą ilość ulic jednokierunkowych trasa autobusu nie zawsze jest identyczna w obie strony (często trasa robi po prostu pętlę dookoła osiedla lub dzielnicy), a po drugie tam, gdzie zatrzymuje się dużo różnych linii, przystanek autobusowy podzielony jest na kilka "budek" i ciągną się one nawet kilkadziesiąt metrów, a więc trzeba dokładnie sprawdzać, z którego stanowiska odjeżdża nasz autobus. Niestety, na przystankach najczęściej nie ma żadnych rozkładów jazdy, ale znalazłam bardzo przydatną stronkę w j. angielskim do planowania czasu przejazdu TUTAJ.
Przy odrobinie szczęścia można trafić na autobus z wyświetlanymi kolejnymi przystankami |
Tak, ten autobus już ruszył! Teraz pewnie rozumiecie, dlaczego nie warto stawać przy drzwiach |
Przy krawężniku widać kolejkę osób czekających na autobus |
Alternatywą dla autobusów jest dolmusz (tur. dolmuş), którego nazwa pochodzi od tureckiego słowa oznaczającego "wypełniony". Jest to nic innego jak mini-busik przewożący pasażerów na zasadzie podobnej do autobusu. Nie mają one numerów, tylko główne punkty trasy wypisane na szybie. Podobno jeszcze nie tak dawno dolmusze działały podobnie, jak np. gruzińskie marszrutki, czyli zatrzymywały się absolutnie wszędzie, ale obecnie z uwagi na kwestie bezpieczeństwa zakazano tej procedury i dolmusze podobnie jak autobusy zatrzymują się w wyznaczonych miejscach. Czasami jednak można pertraktować z kierowcą ;-) Koszt przejazdu to 2,25 TL, płatne gotówką u kierowcy. Muszę przyznać, że niespecjalnie przepadałam za tym środkiem komunikacji, bo kierowcy dolmuszy gnają jak szaleni (prawdę mówiąc kierowcy autobusów też, ale przy wielkich i ciężkich maszynach nie mają takiego pola do popisu jak przy lekkich busikach).
Dolmuş sprawniej niż autobus porusza się po zatłoczonych ulicach i wzgórzach Ankary |
Marka i wiek pojazdu nie są ważne, byle tylko dawał radę |
Ankara może się także poszczycić metrem, niestety są go raptem dwie linie, każda po kilkanaście przystanków. Ktoś wyjątkowo złośliwy postanowił jednak utrudnić życie turystom i tylko jedną, czerwoną linię metra nazwał "Metro", bo druga to nie wiedzieć czemu "Ankaray". W obsłudze nie różnią się one jednak absolutnie niczym. Na stacje wchodzi się przez bramki typu "kołowrotek", odbijając AnkaraKart (czyli każdy przejazd to 2 TL). Od jakiegoś czasu w budowie jest trzecia linia metra, jednak nie należy się jej spodziewać zbyt szybko- no i ciekawe, jak ją nazwą ;-).
Idealny przykład, jak można sobie skomplikować życie |
Tak oznakowane są stacje metra |
Wejście do największej stacji metra Kızılayı |
Na koniec pozostawiłam jeszcze kwestię taksówek. Pisałam już o nich na samym początku mojej tureckiej przygody (do poczytania TUTAJ), ale po różnych doświadczeniach zmieniłam trochę opinię na temat ich użytkowania. Okazało się przede wszystkim, że wcale nie jest to taki tani środek lokomocji, jak by się wydawało (a i tak Turcy jeżdżą taksówkami na potęgę!). Poza tym pojawiła się kwestia, która skutecznie zniechęciła mnie do częstego korzystania z tego środka transportu, a mianowicie problem językowy. Niestety w Ankarze tylko główne ulice mają konkretną nazwę, natomiast wszystkie boczne i mniejsze uliczki posiadają już tylko numer (np. "ulica 396"). Niestety nie opanowałam tureckich liczb na tyle, żeby za każdym razem płynnie wymawiać numer potrzebnej mi ulicy, więc różnie bywało z tłumaczeniem taksówkarzom, dokąd się wybieram.
No to jak, ćwiczymy liczenie po turecku? |
Litera T na rejestracji potwierdza, że mamy do czynienia z taksówką |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz